środa, 26 czerwca 2013

Pogromca królów. Rozdział 1.


Pogromca krolow.

Rozdział 1.

    Las na tym obszarze był dużo bardziej gęsty.Owiany legendami był omijany szerokim łukiem przez pospulstwo, za to stanowił wspaniałą kryjowkę dla wyjętych spod prawa oraz mających inne powody by skryc się przed swiatem. Można by to nazwac swoistą oazą wyklętych lub ostatnim miejscem na ziemi po ktorym czeka już tylko smierc.
    - Kim jestes? - zapytał nieznajomy mężczyzna stojący tylko sto metrow w głąb od sciany stanowiącej początek gęstwiny.
    - A co cię to obchodzi obdartusie. - padła krotka odpowiedz.
    - Bardzo nie ładnie, myslisz że każdy może wejsc do Salazarru.
    - Od kiedy to Salazarr stał się prywatną własnoscią? Słyszałem, że od wiekow jest to ziemia niczyja.
Mężczyzna spojrzał jeszcze raz na przybysza - tak było kiedys, ale czasy się zmieniają. Jesli nie powiesz kim jestes i co masz na sumieniu będziesz  musiał pojsc kierunku z ktorego przyszedłes.
Ciekawe czy jest sam, czy w krzakach lub na drzewach siedzą jego towarzysze czekając tylko na sygnał. - pomyslał intruz.
    - Odpowiesz , czy będziesz tak stał bez słowa - niecierpliwił się strażnik lasu.
    - Mogę powiedziec kim jestem, lecz nie tobie lecz temu, ktory kazał ci tu stac. Nie będę tłumaczył się prostaczkowi.- Przybysz spojrzał z pogardą, by byc bardziej przekonywującym.
    - Hm, jak sobie chcesz ja wolałbym na twoim miejscu uniknąc z nim rozmowy. Pojdziesz z Irvnem i Chezem. Oni cię zaprowadzą lub może zabiją. - usmiechnął się - Pewnie się już nie spotkamy, więc nie muszę wiedziec jak się nazywasz. Po co zasmiecac sobie głowę imionami osoby, ktora zaraz zginie.
W następnej chwili zza drzew wyłonili się dwaj uzbrojeni w łuki mężczyzni. Gdyby nie bron w rękach nie wyglądaliby groznie, choc nawet teraz nie porażali swym wyglądem. Byli niscy o niezbyt mocno rozbudowanych sylwetkach, za to probowali nadrabiac wyrazem twarzy, co przynosiło raczej odwrotny efekt.
    - No to chodz, idziemy - zawołał jeden z nich mierząc z łuku. Jego ruchy nie były zbyt pewne, a głos ktory powiniem brzmiec twardo trochę się załamywał.
    - O widzę, że bawicie się tu w armię, rycerzy i smoki. A może macie też dziewice. Dobra prowadzcie mnie jak chcecie. -  rzekł przybysz widząc, że jego żart  nie przypadł jakos nikomu do gustu.
    Szli w ciszy mijając po drodze setki identycznych drzew. Marsz był dosc szybki, a przewodnicy doskonale znali drogę. Po drodze nie spotkali nikogo, a ni nie natknęli się na żaden slad ludzkiej bytnosci. Wkrotce drzewa lekko się przerzedziły i w oddali można było dostrzec dym z ogniska, a potem z następnego i następnego. Wyglądało na to, że zbliżają się do jakiejs osady. Gdy podeszli bliżej okazało się, że jest to sporej wielkosci wioska tętniąca życiem. Na prawym obrzeżu prymitywnych zabudowan stał nieco większy szałas i to własnie w jego kierunku zmierzali. Przed wejsciem stało dwoch strażnikow. Ci byli zupenie dobrze uzbrojeni i sprawiali wrażenie dobrze wyszkolonych. Byc może w dawnym życiu byli rycerzami lub nawet panami jakichs zamkow.
    - Zaczekaj tu - powiedział Irvin - zobaczę czy dostaniesz szansę pogadac, czy może od razu cię wykonczymy.
Po krotkiej rozmowie ze strażnikami Irvin delikatnie wsliznął się do szałasu. Po chwili wychylił się by kiwnąc głową w kierunku Cheza. Ten zrozumiał to jako zaproszenie do srodka. Pchnął więznia i razem weszli do srodka.
    Na srodku okrągłego pomieszczenia znajdowało się wielkie palenisko. Dawało ono ciepło jak i lekkie swiatło, bez ktorego wewnątrz byłoby zupełnie ciemno. Po drugiej stronie izby siedziało trzech mężczyzn. W rękach trzymali kufle, a po ich wyrazach twarzy można było wywnioskowac, że siedzą tu już od dłuższego czasu a to co piją to z pewnoscią nie woda.
    - Kogo mi znowu przyprowadziliscie. Niedługo więcej będzie tu ludzi niż jeleni. - zwrocił się w kierunku przybyłych starzec siedzący po srodku. Mimo podeszłego wieku i wielu litrow piwa wlanego dzis w gardło był wyprostowany i posiadał skupiony wzrok.
    - Mowi, że będzie mowił tylko z przywodcą. Nie wiem kim jest. - powiedział szybko Irvin.
    - No więc kim jestes ? - zapytał starzec jakby od niechcenia. Chyba nie zbyt ucieszyło go to, że przerwano mu spotkanie z kuflem.
    - Jestem Mark Horn. - obcy czuł, że nie warto w tym momencie prowadzic wojen słownych i lepiej dla niego będzie udzielac odpowiedzi.
    - Nie obchodzi mnie jakie nazwisko zostawił ci w spadku ojciec. Zapytałem kim jestes. Więc odpowiedz kim jestes, przed kim uciekłes do lasu, co potrafisz i czego się boisz? - głos starca był w miarę spokojny, choc stanowczy.
Nadszedł czas kiedy nie można się już cofnąc, a każde słowo może przedłużyc życie lub dac szybką smierc. Mark zdawał sobie sprawę, że dla ludzi mieszkających w lesie życie nie stanowi najwyższej wartosci. Dla większosci z nich łatwiej byłoby go zabic niż wdawac się w rozmowę. Postanowił powiedziec prawdę w koncu każdy z tu siedzących musiał miec cos na sumieniu skoro uciekli do Shalazrru. Kto mogłby go lepiej zrozumiec jak nie oni.
    - Zabiłem wielu ludzi - Mark zaczął bez namysłu - scigają mnie ludzie krola Kryona. - zaczął mowic bez składni - umiem dobrze posługiwac się mieczem, zabiłem krola, to moj ojciec, krol to moj ojciec. Zabiłem go.
    Cheze i Irvin odsunęli się od Marka jakby czuli co ma się zaraz zdarzyc. Wyczuwali gniew starca. Byc może nie chcieli by padły na nich bryzgi krwi z miecza, ktory za chwile mogł dosięgnąc szyi Horna. Tak się jednak nie stało. Byc może opowiedziana historia zaciekawiła starca na tyle by dowiedziec się więcej nim wbije ostrze w ciało.
  - Będą cię szukac nawet tu. To co zrobiłes to nie jest zwykły występek. Możesz sprowadzic na nas nieszczęscie, zresztą już to zrobiłes. Nie mogłes zabic kogos innego lub zgwałcic jakąs dziewkę. Musiałes zabic krola?
    - Zbyt długo na to patrzałem. On miał zbyt wiele krwi  na rękach. Musiałem to zakonczyc. - w tym momenci Horn z rezygnacją opuscił głowę.
    - Musimy go zabic, odrąbac mu głowę i odesłac ją do zamku zanim gwardia wejdzie do lasu. Tylko tak możemy ocalic nasze nędzne żywoty. - stwierdził brodaty mężczyzna siedzący obok starca.
    - Zrobcie co macie do zrobienia. Mi już nie zależy. - mruknął Mark z rezygnacją w głosie. Czuł, że powoli jego los się przesądza i nie znajdzie tu przyjacioł, czy chocby odrobinę zrozumienia.
    - Nie tak prędko, siedzimy po uszy w gownie i jak zaczniemy szybko w nim wierzgac mocniej nas oblepi. Trzeba się zastanowic jak z tego wybrnąc, a może nawet uda nam się cos ugrac na tej sytucji. Przywiążcie go narazie do drzewa niech ochłonie i poczeka na naszą decyzję. Musimy się naradzic , idzcie już. - skinął ręką jakby chciał wszystkich wypchnąc na zewnątrz.
W szałasie pozostali tylko trzej mężczyzni. Przez chwilę milczeli probując poukładac sobie fakty każdy na swoj sposob. Pierwszy zaczął mowic ten, ktory do tej pory siedział cicho.
    - Wierzycie w to co wszyscy słyszelismy, czy tylko mi wydaje się, że w koło unosi się smrod? - zwrocił się do pozostałych nie odwracając wzroku od tlącego się paleniska - Chłopak bredzi albo celowo probuje nas okłamac.
Starzec pociągnął spokojnie duży łyk z kufla - To nie jest żaden z pięciu synow Kryona. Widziałem ich wszystkich kiedys na turnieju w Baturi. Ten nawet nie zbyt przypomina żadnego z nich. - podrapał się w brodę jakby chciał tam znalezc odpowiedz - Ciekawe kto go do nas przysłał i w jakim celu?
Tym razem brodacz podniosł wzrok w kierunku starca.
    - Janis myslisz, że krol naprawdę nie żyje, czy to rownież kłamstwo. Chyba będziemy musieli młodego trochę przycisnąc. Wszystko to bardzo dziwnie wygląda.
    - Myslę, że Kryon ma tylu wrogow, że mogł sobie życzyc tego by na jakis czas o nim zapomniano. Nie czuł się bezpieczny nawet za własnymi murami, wsrod swoich strażnikow. Nie umiał zjednywac sobie przyjacioł. Może jednak warto zagrac w tę grę, co mamy do stracenia poza własnymi skorami. Czy krol żyje czy też nie my powinnismy zrobic to co umiemy najlepiej. Zetnijcie mu łeb i odeslijcie do Czarnej Fortecy.
Nikt z pozostałych nawet nie probował podważyc tej decyzji. Słowo wypowiedziane przez starca miało wsrod obecnych wagę najwyższą. Sędzia i kat, życie lub smierc. W Salazarze nie istniał żaden posredni werdykt.
Wykonanie wyroku miało nastąpic rownie szybko. Janis wstał i ruszył w kierunku wyjscia chwytając po drodze ciężki dwuręczny miecz. Na ostrzu wyryte były jakies inskrypcje, choc już od bardzo dawna nieczytelne. Tysiące cięc i godziny poswiecone na pielęgnację ostrza niemal  całkowicie zatarły wszystkie znaki.
Mimo to samo ostrze wyglądało na bardzo ostre i z pewnoscią skuteczne w rękach wprawionego wojownika.
Na zewnątrz zebrała się już spora grupka gapiow w oczekiwaniu na cos ciekawego. Znudzeni zbyt długim pobytem w lesie mogli liczyc tylko na rozrywkę w postaci tortur lub egzekucji. I tym razem z pewnoscią się nie zawiedli. Janis podszedł bliżej nie patrząc na nikogo. Można było niemal fizycznie odczuc jego wyższosc nad pozostałą watachą. Niemal nie zwalniają kroku zatoczył koło unosząc jednoczesnie miecz oburącz, by w ostatniej chwili zwolnic uscisk lewej dłoni z głowni miecza.
Wszystko wydażyło się tak szybko, że niemal większosc nie zorintowała się co własnie nastąpiło. Wązka strużka owinęła się wokoł szyi Marka Horna a po chwili głowa zsunęła się z karku. Jego ciało runęło bezwładnie, natomiast głowa potoczyła się po grzązkim podłożu oblepiona błotem.
Janis odwrocił się spokojnie, jakby zabił muchę na rękawie, a nie człowieka. Bez pospiechu ruszył w stronę swojego namiotu.
- Trug sprzątnij scierwo, a głowę wrzuc do worka od cebul. Jak skonczysz wybierz sobie dwoch ludzi wez głowę pod pachę i staw się u mnie. Dostaniesz zadanie. - Usmiechął się chytrze i zniknął za kotarą wejsciową.
Zebrany tłum ociężale rozchodził się to swoich zajęc. Przedstawienie się skonczyło. Wyznaczony przez Jania Trug zabrał cię za zakopywanie zwłok. Odciągnąt truchło jakies pięcdziesiąt metrow od osady, gdzie znajdował się już cały szereg innych kopcow. Stanowiło to cos przyominającego swoisty cmentarz. Swoje zadanie Trug starał się wykonac szybko, choc na jego twarz łatwo było dostrzec nutkę niezadowolenia. Mruczał przy tym, jakby ganił sam siebie za ciekawosc, ktora zesłała na niego dodatkową robotę. Gdyby został trochę z tyłu byc może zaszczyt grzebania trupa przpadłby komu innemu.
 Gdy skonczył ruszył z powrotem mokry od potu. Po drodze zgarnął dwoch młodzianow leżących w cieniu rozłorzystego dębu. - Pojdziecie ze mną! - warknął Trug. Nieco zaskoczeni młodziency ruszyli za nim. Wyglądali jak dwa znaki zapytania kompletnie nie wiedząc dokąd i w jakim celu zmierzają. Wkrótce dotarli na plac z rozłożystym namiotem. Trug polecił pozostałym pozostać na zewnątrz, natomiast sam wszedł do środka. - Jestem. - oznajmił - Zrobiłem wszystko jak kazałeś. Co dalej? Janis spojrzał przed siebie i zaczął powoli. - Teraz ruszysz do Czarnej Twierdzy i zawieziesz tam głowę. Weźmiesz ze sobą dwóch ludzi do eskorty i towarzystwa. - Komu ją przekazać? - Nie wiem kto tam teraz rządzi, dlatego najbezpieczniej będzie oddać ją doradcy Wangowi. Królowie się zmieniają, jedynie jego pozycja zostaje niezachwiana. Będzie wiedział co zrobić. Postaraj się przekazać głowę osobiście. Nie chcę żeby gdzieś przepadła lub dostała się w niepowołane łapy. - Zrobię jak każesz. Spakuję prowiant i zaraz ruszę. Czy to wszystko? - Tak, możesz odejść. Trug obrócił się na pięcie i spiesznie opuścił namiot. Nie był zadowolony z przyznanej misji,ale Janisowi się nie odmawia. Zgarnął po drodze czekających na zewnątrz młodzianów i rozkazał im przygotować konie. Sam poszedł się przygotować do podroży. Za pół godziny byli już gotowi do drogi. Powoli i bez słowa ruszyli przed siebie.