czwartek, 11 lipca 2013

Pogromca królów. Rozdział 2.


Rozdział drugi.
Czarna Twierdza.


Trzy wieże wyrastające zza wzgórza wynurzały się z każdym krokiem. Z oddali wydawały się tak cienkie jak trzcina. Miało się wrażenie,że podczas wietrznych dni będą uginać się pod naporem podmuchów. Dopiero w bliższym kontakcie było można ocenić ich ogrom i potęgę. Olbrzymie,masywne mury stanowiły połączenie pomiędzy odległymi wieżami. Miały zadanie obronne,jak i komunikacyjne. W górnej części każdej z wież znajdowały się pomieszczenia dla magów. Na tej wysokości łatwiej było im się porozumiewać między sobą telepatycznie,gdyż żadna inna osoba nie mogła zakłócić tu sygnału. W innych wielkich miastach również pobudowano tak wzniosłe budowle w celu przekazywania informacji,a każdy szanujący się władca utrzymywał paru magów. W ten sposób powstała swoista sieć telekomunikacyjna,a magowie stali się ważną częścią każdego dworu. W Czarnej Twierdzy mieszkało ich sześciu,po dwóch na każdą z trzech wież. Zmieniali się co dwanaście godzin na posterunku,by nie przepuścić żadnej cennej wiadomości. Świat był pogrążony w ogniu wojny i wszystkie komunikaty mogły mieć strategiczne znacznie. Zapadał już zmierzch,a czarne kontury wież zaczęły zatapiać się w ciemność. Jedynie górne izby były oświetlone,co wyglądało jakby unosiły się w powietrzu. W północnej wieży właśnie następowała zmiana warty. Magowie minęli się w przejściu nie otwierając ust. Wszystkie ważne sprawy przekazywali sobie w myślach,jakby ich odrębne mózgi stanów jedność. Taraz posterunek objął starszy i bardziej doświadczony z nich Talagart. Można by rzec,że ów staruszek nie będzie w stanie utrzymać swej czujności na tak długo,były to jednak tylko pozory. Pod starczą powloką tętniło całkiem silne serce wspomagane całą gamą zaklęć wspomagających jego pracę,jak i całego organizmu. Przeciwnik,który nie wygląda groźnie jest najniebezpieczniejszy. To stwierdzenie idealnie opisywało staruszka,w którym drzemała potężna moc. Jego potęgą była wielokrotnie większa niż sądzili inni przez stawał się jescze trudniejszym przeciwnikiem.Talagart podszedł do okna i spojrzał daleko przed siebie. Mimo podeszłego wieku jego wzrok nie stracił zbyt wiele na ostrości. Widok z okna wieży był niesamowity ,lecz i przerażający. Ogromna odległość od ziemi u niektórych wywoływała lęk,a u innych chęć skoku,by choć przez chwilę poczuć się jak ptak. Stary Talagart był przyzwyczajony do widoku otoczenia z tego pułapu,znał go już niemal na pamięć. Mimo to lubił spoglądać na zewnątrz. W pewnej chwili jego ciało drgnęło a na twarzy staruszka dało się dostrzec niekontrolowany grymas. Potem stał przez chwilę nieruchomo,by po chwili odejść od okna i zasiąść przy starym,dębowym stole. Wyjął z szuflady zwój pergaminu i wieczne pióro i począł pisać. Wszystko odbywało się niemal automatycznie. Mag przelewał wszystkie informacje inputowane mu prosto w korę mózgu. Gdy skończył podszedł do sznurka wiszącego obok drzwi i pociągnął go szybko dwa razy. Po paru minutach drzwi pomieszczenia rozwarły się,a w ich progu stanął młody chłopak,może dwunastoletni. Na imię miał Gywen,a jego zadaniem było przenoszenie zapisanych zwojów z wieży do izby lordów na dole. Talagart podał mu ściśle zwinięty pergamin,odwrócił się i ponownie zajął miejsce przy oknie spoglądając w dal. Chłopak bezzwłocznie ruszył w dół po sfatygowanych ze starości krętych schodach. Setki tysięcy wejść i zejść wypolerowało je do tego stopnia,że stały się śliskie i zaokrąglone na krawędziach. Gywen gnał po nich na złamanie karku,znał dobrze każdy kamyk na swej drodze. Zwolnił przed samym wejściem do izby lordów,ponieważ nie chciał wchodzić tam czerwony i zasapany. Po chwili złapania oddechu delikatnie pchnął drzwi przed sobą i niemal bezszelestnie wsunął się do środka. Wielka sala była bardzo skromnie wyposażona. Kopułowy sufit wspierał się na dwóch szeregach kolumn zdobionych u podstawy. Podłoga była zrobiona z marmuru w dwóch różnych odcieniach w ten sposób,że ciemniejszy kolor stanowił jakby chodnik pomiędzy kolumnami a jaśniejszy był wyłożony po ich zewnętrznej stronie. Na sali wyczuwało się  chłód. Wąskie,głęboko osadzone w murze okienka skutecznie hamowały promienie słońca,próbujące wtargnąć do środka. Gywen ruszył do przodu w kierunku przeciwległej ściany,gdzie siedział za stołem zarządca Marius. Wokół niego leżała spiętrzona sterta dokumentów.
 - Jeszcze jedno pismo z góry? - po śmierci starego króla z całego świata spływały kondolencje i zapytania o następcę tronu.
 - Tak panie. - Odparł Gywen nie zwalniając kroku.
Gdy doszedł do celu podał zwój Mariusowi delikatnie się przy tym kłaniając. Ten rzucił okiem na pismo,a następnie odłożył je na jedną z ułożonych stert.
 - Wszyscy mają te same pytania, to już  się stało nudne.
Chłopiec zamierzał już odwrócić się i wrócić do siebie,lecz Marius miał jeszcze coś do przekazania.
 - Jutro stawisz się na placu przy bramie. Wszyscy młodzi mają być przetestowani w swoich zdolnościach. Potrzeba nowych obrońców korony. Bądź jutro z samego rano,jak się wyróżnisz to pożegnasz się ze schodami.
 - Tak panie.
Gywen wykonał parę kroków w tył nim się odwrócił i opuścił salę. Przez chwilę stanął za drzwiami w zadumie,a następnie wrócił do swojej izby przy schodach. Usiadł na łóżku ,zamknął oczy i odpłynął w marzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz